poniedziałek, 22 lipca 2013

2

So itʼs storming on the lake
Little waves our bodies break




-Jak mogłeś pozwolić jej zostać, nawet nie pytając się mnie o zdanie?- Marie stała naprzeciwko Jamesa z ramionami skrzyżowanymi na piersi, nie potrafiąc zrozumieć jego decyzji.
-A co miałem zrobić? Powiedziała, że nie ma gdzie się podziać. –Mężczyzna wiedział, że żadne tłumaczenia mu nie pomogą; Marie już zajęła swoje stanowisko w tej sprawie.
-Mogłeś pożyczyć jej pieniądze na wynajem jakiegoś pokoju, nie wiem, cokolwiek, ale nie mówić jej, że może się u nas zatrzymać na ile tylko zapragnie. Myślałam, że skoro mieszkamy razem, to też mam coś do powiedzenia w tej materii.
-Posłuchaj, nie potrafiłbym dać jej po prostu pieniędzy i wyrzucić za drzwi. Jesteśmy jedyną rodziną jaką ma, od kiedy straciła najbliższych w tym okropnym wypadku. Poza tym, Ben obiecał jej na ich pogrzebie, że jeśli będzie czegokolwiek potrzebowała, to zawsze może na nas liczyć.
-No właśnie, Ben obiecał, a nie ty.
-Nie bądź śmieszna, Marie. Gdyby mój brat mógł, to jestem pewien, że by ją do siebie zabrał. I ty też dobrze o tym wiesz.
Rudowłosa westchnęła.
-Masz rację, przepraszam. –Podeszła do niego i wtuliła się w jego pierś. –Miałam nadzieję, że teraz sobie wszystko spokojnie poukładamy, że będziemy mieć czas tylko dla nas dwoje zanim znowu wyjedziecie w trasę.
-Szkoda, że na niektóre sprawy nie mam wpływu. –James nawet nie próbował kryć swojej dezaprobaty wobec postawy Marie. Czasami wydawało mu się, że ona zawsze musiała zrobić dramat z każdej błahostki.
A on poważnie zastanawiał się czy będzie potrafił to znosić.
-Rozmawiałeś z nią na temat tego, ile ma zamiar u nas przebywać?
-Tak. Powiedziałem jej, jaka jest sytuacja i obiecała, że to tylko chwilowe, dopóki nie znajdzie jakiejś pracy. Chcę jej pomóc, Marie. Ja i jej ojciec byliśmy kuzynami, dorastaliśmy razem i wiem, że on zrobiłby to samo dla moich dzieci.
-Jakoś nie umiem wyobrazić sobie życia we trójkę, i to jeszcze z obcą osobą pod dachem.
-Nawet nie zauważysz jej obecności- wyszeptał, całując ją w czubek głowy.
-Mam nadzieję, chociaż i tak będziemy musieli zamykać drzwi do sypialni. –Liczyła, że uda się jej go rozbawić, albo przynajmniej sprawić, by przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. Bezskutecznie.
Wtuliła się w niego jeszcze mocniej, bo zrozumiała, że właśnie przez nią zrobili wielki krok wstecz.
*
-No, i tym sposobem od 24 godzin jestem rozwodnikiem. –Simon spojrzał na wyświetlacz swojego telefonu, po czym wsunął go z powrotem do kieszeni i przeniósł wzrok na towarzyszącego mu Bena.
Siedzieli na ławce w niewielkim parku przylegającym do ośrodka odwykowego, głównie obserwując innych pacjentów spacerujących alejkami.  Mało rozmawiali.
Simon miał okropnego kaca i marzył mu się raczej dzień spędzony w domu, ze szczelnie pozasłanianymi oknami i wyłączonym telefonem.
-I jak się z tym czujesz?- zapytał Ben, żałując, że nie mógł cały czas być przy przyjacielu w tym trudnym dla niego czasie.
Miał wrażenie, że wszystkie złe rzeczy przytrafiły im się w tym samym momencie.
-Chyba za dużo przebywasz z psychologami, bo zaczynasz gadać jak oni.
Mężczyźni zaśmiali się krótko.
-Pytam poważnie, Simon.
-No a jak mogę się czuć? Jestem tak samo zdołowany, jak w dniu, w którym postanowiliśmy definitywnie się rozstać. Nic się nie zmieniło i raczej nie zmieni. Wczoraj miałem już dość i poszedłem się…- Ugryzł się w język. –Zabawić.
-Upić- poprawił go Ben. –Możesz to przy mnie powiedzieć, naprawdę. Nie róbmy listy zakazanych słów. Jak stąd wyjdę, to chociaż ty zachowuj się normalnie, bo inaczej tego nie zniosę.
-Jasne, stary. W ogóle to cieszę się, że to już niedługo. Wszystkim nam ciebie bardzo brakuje.
-Tylko bez takich ckliwych gadek, Si. –Uśmiechnął się, kręcąc głową. –Więc poszedłeś się wczoraj upić, i co dalej?
-Chciałem na chwilę zapomnieć o tym całym gównie, ale oczywiście to nie takie proste. No i zacząłem się zastanawiać nad wieloma sprawami. Czy znajdę jeszcze jakąś kobietę, z którą ułożę sobie życie i takie tam inne głupoty. Spotkałem też dziewczynę…- Zamyślił się. Nie był pewien czy z tej części nocy również chce się zwierzać.
-Szybko- stwierdził Ben.
-Dlaczego wiedziałem, że to powiesz… Ale nie doszło do tego, o czym myślisz. To znaczy, okej, bawiliśmy się razem przez pół nocy i później tak wyszło, że się pocałowaliśmy. Nic więcej. Przyznaję, że była niesamowicie pociągająca, mówię ci, gdybyś ją zobaczył. –Oblizał usta. –Tylko ja wiem, że nie potrafiłbym. Dlatego naszły mnie wątpliwości czy dam sobie w ogóle szansę na poznanie kogoś.
-Na pewno potrzebujesz czasu.
-Problem w tym, że zawsze ktoś mi to powie. „Daj sobie czas, jest jeszcze za wcześnie, w końcu nadejdzie dobry moment na nową miłość”. A ja będę myślał, że może faktycznie coś w tym jest.
-Racja- przyznał. –Więc co masz zamiar zrobić?
-Na pewno nic na siłę, w przeciwieństwie do twojego brata i Marie. –Simon nie byłby sobą, gdyby nie wtrącił jakiejś kąśliwej uwagi na temat jego ulubionej pary.
-Czyżby znowu  z nim zamieszkała?- Ben widział, że przyjaciel nie może się doczekać, by  znowu wyrazić nieprzychylną opinię o dziewczynie jego brata.
-O tak, wprowadziła się do niego wczoraj, a ja zadzwoniłem do niego parę godzin temu i wiesz co? Już zdążyli się pokłócić.
-Widzę, że wracanie do siebie idzie im lepiej niż kiedykolwiek.
-Ale to nie wszystko. Z tego, co w 5 minut zdążył przekazać mi Jimbo, poszło o to, że rano zjawiła się u niego jakaś dziewczyna, która jest córką waszego kuzyna, który zginął w wypadku, i zapytała, czy mogła by się u nich zatrzymać. No i on się zgodził, chociaż Marie miała odmienne zdanie, więc urządziła mu awanturę roku.
-Nicole przyjechała?- Ben był bardzo zaskoczony.
-Nie wspominał, jak ma na imię, ale pewnie tak.
-Cholera, że mnie tam teraz nie ma. Obiecałem jej kiedyś, że jeśli będzie potrzebować pomocy, to ma do mnie przyjść, a teraz to wszystko spada na Jamesa…
-Dadzą sobie jakoś radę, może przy okazji Marie nauczy się, że nie wszystko musi być tak, jak ona sobie tego zażyczy.
-Ty naprawdę jej nie lubisz, co?
-I nawet się z tym nie kryję.
-Mimo to, James jest z nią z jakiegoś powodu i chyba nie powinniśmy się wtrącać w ich życie.
-Ależ ja wcale nie mam takiego zamiaru- odparł Simon, starając się nie uśmiechnąć. –Co nie zmienia faktu, że powinienem iść sprawdzić czy już się pozabijali. I chyba kupię sobie po drodze popcorn, to może być dobre widowisko…
*
Nikki leżała na łóżku w pokoju gościnnym mając nadzieję, że James i jego dziewczyna nie będą się już więcej kłócić, i że uda się jej chociaż na chwilę zdrzemnąć.
Nie miała na co narzekać; stwierdziła nawet, wszystko poszło jakoś zadziwiająco łatwo. Nie spodziewała się, że James bez słowa przyjmie ją pod swój dach, ale skoro już tak się stało, to miała zamiar z tego w pełni skorzystać.
Wstała i, uchyliwszy ostrożnie drzwi, upewniła się, że nikogo nie ma w salonie i może pójść do kuchni po szklankę wody bez narażania się na nieprzychylne spojrzenia dziewczyn Jamesa. Po ostatniej imprezie męczył ją kac, ale nie miała do siebie pretensji, że się odrobinę zapędziła. Jej pierwszy wieczór w nowym mieście okazał się lepszy, niż mogła się tego spodziewać, tym bardziej, że spędziła go w doborowym towarzystwie tego wytatuowanego przystojniaka, jakkolwiek miał on na imię. Żałowała jedynie, że nie skończyli w łóżku, bo po samych pocałunkach wiedziała, że tej nocy nie zapomniałaby do końca życia. Ciągle myślała o jego ustach na swoich, o tym, jak przyciskał ją do ściany, o jego mięśniach napinających się pod wpływem jej dotyku, i nie mogła zrozumieć co go powstrzymało przed zaproszeniem jej do swojej sypialni. Bo jeśli ona miałaby tylko taką możliwość, to bez wahania zaprosiłaby go do siebie.
Nalewała sobie wody do szklanki, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Przez chwilę zastanowiła się czy nie powinna otworzyć, ale na szczęście James ją w tym uprzedził.
-Cześć stary. Mogę wejść?- Usłyszała męski głos.
-Tak, jasne.
-Byłem u Bena, pytał czy macie go zamiar odwiedzić.
Dziewczyna oparła się o blat i postanowiła przez chwilę przysłuchać się ich rozmowie.
-Mieliśmy go odwiedzić dzisiaj, ale zjawił się nieoczekiwany gość i w końcu zapomniałem o całej reszcie.
-Bardzo nieładnie, Jimbo- skwitował nieznajomy mężczyzna. –A gdzie masz swoją kobietę? Czyżby w kuchni?
Nikki usłyszała kroki i nie mając pojęcia, jak się właściwie zachować, szybko przeczesała dłonią włosy. Poznawanie znajomych Jamesa było naprawdę ostatnią rzeczą, na jakie miała w tym stanie ochotę.
Gdy mężczyzna pojawił się w drzwiach, nie mogła uwierzyć własnym oczom.
Przez jakieś dwie sekundy, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność, stali naprzeciwko siebie z identycznym szokiem wymalowanym na twarzach. Dziewczyna wiedziała, że jeśli dużo się o kimś myśli, to ta osoba się pojawia, ale to było już przesadą.
-To jest właśnie Nicole. –James stanął obok ciemnowłosego kolegi, a Nikki poczuła, jak oblewa się rumieńcem. Gorzej już chyba być nie mogło.
-Simon. –Uścisnęli sobie dłonie, a ona cały czas modliła się, żeby nie przyszło mu do głowy wspomnieć, że mieli okazję poznać się już od niemal każdej strony. –Kolega z zespołu, pewnie mnie kojarzysz- dodał bardzo wymownie.
-Oczywiście, miło mi. –Miała nadzieję, że James w niczym się nie połapie.
Simon uśmiechnął się do niej serdecznie. Musiał przyznać, że po raz kolejny świat okazał się być naprawdę mały…

2 komentarze:

  1. Co za zwariowany świat;p moje żądania, co do szybkiego rozwoju wydarzeń, a tym bardziej następnego rozdziału chyba Cię specjalnie nie zdziwią? :D A więc, czekam z utęsknieniem:*

    OdpowiedzUsuń